nickto nickto
132
BLOG

Dowód na istnienie Kartezjusza

nickto nickto Polityka Obserwuj notkę 0

On jest przed wszystkim i wszystko w Nim ma istnienie (Kol 1,17)

Wakacje. Warto by gdzieś pojechać! Stać nas, raz się żyje! Zróbmy sobie wycieczkę do tajemniczej i pasjonującej krainy, gdzie ciągle chrzęszczą pod nogami połamane zęby filozofów. Dobre buty, trochę odwagi i w drogę, jesteśmy tego warci!

Jedziemy z Kartezjuszem. Jest to renomowane biuro, którego założyciel był ostatnim wielkim matematykiem zajmującym się „na poważnie” filozofią (lub odwrotnie). Kartezjusz bywa też uważany za „założyciela” oświecenia, chociaż pewnie sam by się zdziwił, gdyby się o tym dowiedział. Znamy go wszyscy ze sloganu „cogito ergo sum”, który jak wiadomo, ma podwójną treść: widoczne gołym okiem „ergo”, czyli wynikanie, oraz zupełnie ukryte, ale może nawet ważniejsze, „jajanie” - zaimek „ja”, chociaż w wersji łacińskiej i polskiej niewidoczny, pełni w sloganie rolę treści podprogowej,  długoterminowo bardziej skutecznej. My zajmiemy się „ergo” - będzie ono w sam raz na wakacyjne rozważania, zagadnienie „jajania” jest zbyt banalne. 

Zdarzało się niejednokrotnie, że zasadność tego „ergo” było podważana, zwykle te „podwagi” wykorzystywały fakt, że zarówno „myślę” jak i „jestem” są uwikłane w czasie. Nie da się do końca przeprowadzić tego fundamentalnego dla kartezjanizmu rozumowania z pominięciem czynnika czasu – nie da się czasu wyeliminować, z tego to względu, że obydwa akty, chociaż muszą być ze sobą powiązane, to muszą być rozdzielone w czasie, przez co cierpi ewidentność tego powiązania. Taka krytyka tego sloganu to jednak łatwizna: gdy się przyjrzeć bliżej czemukolwiek co jest związane z czasem, to widać, że nic nie widać. Czas w ogóle nie jest dostępny człowiekowi, nie da się nawet poprawnie rozumować „pod presją” czasu. Czas jest nieuchwytny: „dostępna” jest nam tylko teraźniejszość, której z kolei „nie ma”, bo gdy już ją prawie chwytamy, znika w przeszłości. Teraźniejszość zachowuje się jak bezszelestny nietoperz wieczorną porą: pojawia się nie wiadomo skąd i znika nie wiadomo gdzie. Chociaż ciągle przyszłość dostarcza nowej teraźniejszości, to jest ona nowa właśnie, czyli już nie ta sama. Gdybyśmy nawet chcieli sięgnąć do przeszłości, w której powinien przecież być jakiś magazyn zużytych chwil, to nie  znamy hasła dostępu do komputera z kartoteką zasobów i instrukcją dotarcia do nich, a bez tych pomocy, które będą nam, być może, kiedyś, jeszcze nie teraz, w jakimś stopniu udostępnione, jesteśmy w tym gigantycznym złomowisku, czy raczej szmateksie, całkowicie bezradni, bardziej niż historycy badający wielkie cywilizacje przed- przedsumeryjskie. Jeszcze bardziej restrykcyjnie chroniony jest dostęp do „fabryki chwil”. Przeszłość i przyszłość są zatem doskonale pewne, wiemy na pewno, że one są, ale nie mamy z nimi żadnego pewnego kontaktu – okala je wysoki i nieprzekraczalny płot, nieco tylko ażurowy w jakby przypadkowych miejscach. Jedyna pewna i dostępna dla ludzkiego rozumu szczegółowa wiedza o nich obydwu jest jednopunktowa: wiem ze stuprocentową pewnością, że gdzieś w przyszłości, zostanie wyprodukowana chwila mojej śmierci i właściwie tylko na tej doskonale pewnej wiedzy powinienem wszystko budować. Jak wiadomo, w oparciu o jeden punkt możemy wykreślić nieskończenie wiele prostych, czyli jesteśmy w domu: Kartezjusz spotyka się z Sokratesem.

A gdyby tak zająć czymś Ksantypę, a im obu podać trochę dobrej kawy, to może takie spotkanie dałoby jakieś rezultaty? Może jakiś slogan na miarę XXI wieku? W filozofii współczesnej jest duży popyt na coś naprawdę nowego, na jakieś nowe otwarcie.

Wychodząc naprzeciw wszystkim filozofom, ja internetowy nicktuś, rzucam im wyzwanie:

Filozofie nie bądź gapa, łap okazję! Potrzebujemy pilnie drugiego Kartezjusza! Zrób użytek ze swojego rozumu i dokończ slogan:

Myślę, ale umrę, więc...

Dokończ, zdobądź sławę i nagrodę: słoik wybornego miodu. Pamiętaj, kolejność jest następująca: pomysł, sława, nagroda. Slogan musi pozostać zwięzły – możesz dodać dwa słowa i jakiś spójnik, ewentualnie „zmaterializować” zaimki. Sens sloganu może być dowolny, chociaż wydaje się, że użycie w rozumowaniu dwóch pewnych punktów wyjściowych zamiast jednego, powinno prowadzić do czegoś, co można by nazwać uogólnieniem powiedzenia Kartezjusza na wieczność, lub manifestem neoFundacjonalizmu.

Skoro nie da się rozumować z uwzględnieniem czasu, bo zwyczajnie nie wiemy czym czas jest i jaka, choćby w przybliżeniu, jest jego natura, to za nadużycie należy potraktować wykorzystywanie tego narzędzia w rozumowaniu: za pomocą maczugi czasu można z pewnością obalić każde twierdzenie. Można nawet zaryzykować postulat błędu czasowego (ewentualnie rozmycia czasowego), wprowadzający element probabilistyki do ludzkiego poznania, paralelny z obowiązującą w fizyce zasadą nieoznaczoności Heisenberga - zdziwiłbym się nawet, gdyby nikt wcześniej nie wprowadził do filozofii takiej zasady. Na wszelki wypadek, wprowadźmy tę hipotezę na salony:

1. Żadne rozumowanie, w którym występuje element czasu, jawnie, lub w formie uwikłanej, nie jest pewne.

2. Rozumowanie oparte o logiczny związek z wiecznością jest bardziej pewne niż rozumowanie, które się do niej nie odwołuje.

Mniej kategoryczne sformułowanie punktu drugiego mogłoby wyglądać następująco: „Rozumowanie doczesne nie traci swojej wiarygodności po uwzględnieniu w nim aspektu odwiecznego”. Ten drugi punkt naszej hipotezy kojarzy się bardziej z twierdzeniem Goedla niż z zasadą Heisenberga. Obydwa punkty, jeżeli są prawdopodobne (prawdopodobne, nie prawdziwe – patrz pkt.1), są niezmiernie dołujące dla filozofów „nowoczesnych” (czyli wywodzących swoją filozofię od jakiegoś „ja” istniejącego w czasie). Jeżeli przyjąć, że matematyka jest nauką szczegółową w stosunku do filozofii, inaczej jej dzieckiem, to samo twierdzenie Goedla jest niczym cios „z byka” prosto w splot słoneczny, zadany ojcu przez rozpędzonego brzdąca. Tata powinien się od tego ciosu pochylić i chociaż chwilę pomyśleć. Powinno tak być, ale na ogół nie jest, z dwóch powodów: po pierwsze tzw. filozofia współczesna nie jest i nie może być ojcem, matematyki w szczególności, po drugie nie ma już zbyt wielu filozofów takich jak Kartezjusz – prawie wszyscy „potrafią” dziś to co kiedyś było niewyobrażalne: „filozofować” nie znając ni w ząb matematyki. Cios dzieciaka trafia w próżnię, która jednak istnieje, wbrew poglądom Kartezjusza, we współczesnej filozofii.

Utknięcie w dygresjach, bez odniesienia się do niezwykłej kariery odkrycia Kartezjusza, to nieudane wakacje. Spróbujmy coś z tym zrobić, jakoś wytłumaczyć, przynajmniej sobie samemu, niezwykłą karierę filozoficznego sloganu. Możliwości są chyba dwie i chyba obydwie i jednocześnie tak samo prawdopodobne:

1. Sławne spostrzeżenie Kartezjusza jest zręcznym sofizmatem i w dzisiejszych czasach jego autora uznano by (krzywdząco) za tzw. spin doktora.

2. Myśl Kartezjusza została przeinaczona, spłaszczona i źle zrozumiana.

Ad. 1.

Kartezjusz z niepodważalnego faktu istnienia wątpienia wysnuł wniosek o niepodważalności istnienia podmiotu wątpiącego. A może jest to zwykły wykręt myślowy? Coś w rodzaju argumentu typu "a u was to murzynów biją!"? Może kierunek rozumowania powinien być zupełnie inny? Może taki: skoro wątpienie jest niepodważalne, to musi być powszechne – nie jestem (nawet jeżeli jestem) nikim szczególnym, ot takie sobie „ja”, jakich wiele. Wątpienia musi być zawsze pod dostatkiem dla wszystkich, prawdopodobnie nieskończenie dużo. Istota myśląca "zużywa" w procesie myślenia wątpliwość, myślenie to "niszczenie" wątpliwości - był zapewne o tym przekonany sam Kartezjusz. Skoro tak, to musi być gdzieś źródło wątpliwości, sprawiające, że ten ocean nigdy nie wysycha. Źródło nie może być samo pogrążone w wątpliwościach, bo inaczej nie było by ich źródłem - musi być poza oceanem i poza mną! Źródło samo nie doświadcza wątpliwości, zatem dostępna jest dla niego prawda, dokładnie to pełnia prawdy. 

Albo inaczej: jestem pewny tylko tego, że wątpię, a mimo to chcę z tego wyciągnąć wnioski pewne, nie zanurzone w wątpliwościach, niczym rybę z wody. Jestem (podejrzewam) jakby na jakiejś wyspie otoczonej zewsząd morzem wątpliwości. Na horyzoncie nic tylko woda, jest jej pod dostatkiem, zdecydowanie za bardzo pod dostatkiem. Staram się swoim umysłem przekształcić wątpliwość na pewnik, tak jakbym starał się wypić całe morze. I co? I nic, sam nie dam rady! Tylko robi mi się niedobrze i w brzuchu mi bulgocze, a morze bezczelnie szumi. No dobrze, ale dlaczego morze nigdy ode mnie nie odpłynie? Widocznie coś je ogranicza. Widocznie jest gdzieś stały ląd, który zewsząd je otacza. Widocznie jest gdzieś pewność. Pewność niewzruszona jak skalisty brzeg, pełnia poznania nie pozostająca miejsca na wątpliwości. Wszystkie wątpliwości są dla mnie! Hulaj dusza! Starczy mi ich do końca świata! Z tego więc wniosek, może nie narzucający się zbyt nachalnie, że za horyzontem jest wielki suchy ląd. To że ja go nie widzę, nie oznacza, że go nie ma. Może kiedyś tam popłynę?

Powiedzenie Kartezjusza, jeżeli ujmowałoby istotny, a nie poboczny, odwracający tylko uwagę, sens wątpienia, powinno brzmieć mniej więcej tak: skoro ja wątpię to istnieje ktoś kto wie na pewno (posiada prawdę absolutną). W skrócie: wątpię więc On istnieje.

Ad. 2 

Przed Kartezjuszem myśl ludzka poruszała się po wstędze, która nie miała końca ani początku, dokładniej: człowiek był przekonany, że początek i koniec są poza jego zasięgiem. Człowiek wierzył, że początek trzyma w ręku Bóg, a koniec nigdy nie zostanie przez człowieka osiągnięty. Była to wizja optymistyczna: człowiek ufał w swój własny rozwój, jego doskonalenie nie było z góry ograniczone. Kartezjusz, a właściwie jego następcy, dokonali rzeczy karkołomnej: uchwycili, jak im się zdawało, początek wstęgi i skleili go z końcem – nie mogli poprzestać na uchwyceniu początku, musieli chwycić też koniec, bo wstęga jednostronnie nieskończona, jest dla ludzkiego umysłu bezsensowna. Owi innowatorzy dyletanci, widocznie śpiesząc się, skleili początek i koniec wstęgi „koślawo”, tak, że powstała wstęga Mobiusa. Jak wiadomo, wstęga Mobiusa jest figurą ułomną, ale za to zabawną i intrygującą: istnieje wyłącznie w formie abstrakcji z trudem mieszczącej się w wyobraźni, jednocześnie może być wykonana przez przedszkolaka; nie ma „powierzchni”, a jednocześnie może po niej spacerować mucha, lub nawet większy ptak; ma tylko jedną stronę i jedną krawędź, itd. - istna materializacja paradoksu, znakomita zabawka dla filozofa. W tej to ułomności nam właśnie przyszło żyć i jeszcze to sobie chwalimy. Gonimy nieustannie za swoim ogonem, zadowalamy się odkrywaniem czegoś, co pozornie jest czymś nowym, jakąś drugą stroną medalu, a w rzeczywistości jest tym samym, zwykłą ułudą naśmiewającą się z człowieka, a zwłaszcza z jego rozumu. Chichot tej ułudy słodzi nam tylko ciągłe przeżywanie deja vu i frajda z niezwykłej, podwójnej jednostronności wstęgi naszego życia. Ale ileż można się bawić w wesołym miasteczku?

Człowiek przedkartezjański cieszył się istnieniem jako darem. Przyjmował go a priori, jako aksjomat, na którym rozum budował gmach logiki. Poszukiwanie racji dla istnienia, jakiegoś innego powodu niż dar, doprowadziło do pokusy szukania przyczyny, uzasadnienia siebie w sobie samym. Powstało dziwaczne, umysłowe perpetum mobile, maskujące swoją niemoc za pomocą hałasu. Niemoc ostatecznie nie może zamienić się w moc, bo cóż można zbudować na fundamencie niepewności? Perpetum mobile kiedyś się zatrzyma.

To tyle (i aż tyle) na temat cogito. Całkiem dużo, jak na wakacje. Przydałaby się jeszcze jakaś nagroda pocieszenia od cogito dla sum. Zatem, cóż to jest istnienie? Profesjonalni filozofowie znają profesjonalną odpowiedź na to pytanie, nawet nie jedną. Filozofowie wakacyjni muszą sobie istnienie jakoś wyobrazić, na przykład jako „pozostawanie w relacji” (czy jest taka „definicja” istnienia?). To nie postrzeganie jest warunkiem istnienia, jak to (mniej więcej) niektórzy twierdzą -  warunkiem "bycia" jest bycie w relacji. Relacja jest blisko związana z poznaniem, ale nie jest tożsama, jest czymś więcej, przede wszystkim relacja może być, a nawet z natury jest, dwustronna, podczas gdy poznanie jest jednostronne. Dla każdego istnienia jest przypisany swoisty wzorzec relacji, pewien zestaw, który dopiero będąc w komplecie, umożliwia pełnię istnienia - jak Zosia, która dopiero odpowiednio ubrana może zaistnieć dla świata, a wcześniej jej "nie ma", a nawet jak „jest”, to nie taka jaka powinna w świecie być: nieodpowiednio ubrana nie może w pełni zrealizować potencjału przypisanego do jej istnienia, a może, co najwyżej, kury wyprowadzać … na spacer. Przy takim relacyjnym podejściu, istnienie podlegałoby stopniowaniu i w efekcie człowiek w życiu doczesnym, czyli uwikłany w czasie, nigdy nie mógłby dosięgnąć jego pełni. Istniejemy zatem zawsze „ku czemuś”, lub „ku komuś”, rozróżnienie przedmiot-podmiot jest tu istotne. Istnienie ma sens, nie ma istnienia bez sensu, można powiedzieć, że istnienie jest zawsze ukierunkowane w sposób naturalny i całkowicie określony w swojej unikalności: istnienie dąży do swojej pełni, do osiągnięcia pełni relacji jemu przypisanej. Myślenie natomiast, należałoby wyprowadzić z istnienia, jako „materializację”, lub raczej jako odblask (łunę), sensu istnienia daną niektórym bytom jako dar w pakiecie z istnieniem - na początku zostałem stworzony (strona bierna!), zaistniałem, czyli zostałem wprowadzony w czas (strona bierna!). Otrzymałem swoje istnienie od Tego, który istniał przede mną, oraz myślał przede mną. Tego, który istnieć nie przestaje, choćby ze względu na mnie samego, bo moje istnienie jest ku Niemu skierowane i bez niego straciłoby swój sens. Ten Który mnie stworzył pozostawił mi możliwość odkrywania sensu – odbywa się to w procesie myślenia, które nie jest niczym innym niż sięganiem gdzie wzrok nie sięga, niż dążeniem do poznania idei stworzenia, odkrywania Słowa, które było na początku.

I co jeszcze w sprawie tego Kartezjusza? Pewnie trzeba by go bliżej poznać, skoro się go w ciemno uznaje za prekursora ciemnego oświecenia? Trzeba by zacząć od udowodnienia, że on rzeczywiście był, jak twierdził. Trzeba zrobić to porządnie, naukowo i nowocześnie - zacząć od naukowego sceptycyzmu i nie polegać zbytnio na autorytetach. Nie będzie to łatwe – paradoksalnie łatwiej byłoby tę tezę udowodnić przed urodzeniem się naszego bohatera, zwłaszcza, że dzisiaj już prawie nikt się nim nie interesuje. Może uda się to udowodnić kiedyś, w przyszłości? Z pewnością Kartezjusz będzie musiał poczekać na swoją kolej - w naszej erze kłamstwa 2.0 jest zbyt wielu chętnych do uwiarygodnienia się, co jak wiadomo, jest prawie niemożliwe, gdy skłamało się już wiele razy! Jest Jeden, który nigdy nie skłamał , a i tak człowiek nie chce Mu zaufać. On od wieków stara się udowodnić, że Jest, a przekonuje tylko przekonanych. Ale On odnosi się do człowieka z niewyobrażalną rewerencją! On Jest delikatnym powiewem, bardzo się z nami ceregieli! Następcy Kartezjusza tak się nie cackają - to nadludziki, w razie czego użyją siły!

Ceterum censeo Carthaginem delendam esse 

nickto
O mnie nickto

Jestem pszczelarzem (coraz bardziej).

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka