nickto nickto
169
BLOG

Do Hymnu!

nickto nickto Polityka Obserwuj notkę 0

Lecz gdy zwalą się na nich liczne nieszczęścia i klęski, ta pieśń świadczyć będzie przeciw nim (Pwt 31,21)

Mazurek Dąbrowskiego jest hymnem Polski od prawie stu lat. Obecnie obowiązująca konstytucja w art. 28 pkt. 3. mówi jasno: „Hymnem Rzeczypospolitej Polskiej jest Mazurek Dąbrowskiego”. Dopóki Konstytucja się nie zmieni, dla polskich obywateli Mazurek jest hymnem „obowiązującym”, ale czy równie kategorycznie można powiedzieć, że jest także hymnem Polaków? Czy jest też hymnem Narodu Polskiego? Na pierwsze pytanie trzeba raczej odpowiedzieć twierdząco. Jest Mazurek hymnem przeważającej części Polaków - sto bez mała lat oficjalnego śpiewania legionowej piosenki swoje zrobiło, zmiana tego stanu rzeczy wymagała by przede wszystkim walki z przyzwyczajeniem. Nie jest natomiast Mazurek Hymnem Narodowym, nie jest on po prostu godny tego miana i jest wiele argumentów świadczących przeciwko niemu. Już pierwsze jego słowa zdradzają, że jest on niczym powstała nad rzekami Babilonu pieśń niewolników, lub chwytający za serce blues, ułożony pod biczem dozorcy gdzieś na odległych plantacjach bawełny. Swojski rytm wesołego tańca mazura (nie jak to się powszechnie nazywa mazurka) jest wykorzystany jako „maskirowka”, mająca zasugerować pochodzenie melodii gdzieś z wewnętrznego ognia, którego sto lat nie wyziębi. Tymczasem chciałby się powiedzieć: znaj proporcję mocium panie. Mazur jest rzeczywiście częścią polskiej tradycji, ale jest to wesoły taniec, dobry do tańczenia na weselu, po którymś z kolei toaście poprzedzonym rytualnym „gorzko”. Obecnie jest on jednak wdrukowany w naszą świadomość jako hymn, aby jakoś złapać odpowiednią perspektywę wobec tego faktu, należałoby zadać sobie pytanie dlaczego inne narody, narody również mające kulturę ludową mogącą być słusznym powodem do dumy, „nie stoją na baczność do rytmu” czardasza, kazaczoka czy jakiegoś sirtaki. Czy taka pieśń może być hymnem wolnego narodu? Czy nie jest zastanawiające, że nawet komuniści pozostawili Mazurka w roli hymnu? Nawet ci z nich, których trudno posądzić o „odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne, o choćby o najmniejszą zdradę „idei” na rzecz polskiego patriotyzmu. Czy rzeczywiście wolny naród musi w ważnych chwilach swoich dziejów śpiewać pieśń, w której słowach pobrzmiewa świst knuta? Tak się składa, że tych ważnych chwil ciągle przybywa, chociaż póki co, za ten wzrost odpowiedzialni są przede wszystkim sportowcy. I chwała im za to, inaczej można powiedzieć: dobre i to. Hymn wydobywa się więc często z głośników telewizorów, które w niektórych domach pracują na okrągło, bez urlopów i chorobowego. Rośnie więc znaczenie Hymnu i niepostrzeżenie zwiększa się jego oddziaływanie na „duszę narodu”.

            Pytanie o hymn nabiera szczególnego znaczenia w czasach nieograniczonego obiegu informacji. Ten nieograniczony, ani czasem, ani przestrzenią obieg informacji, powoduje głębokie przemiany w funkcjonowaniu społeczeństw, przemiany których większość umyka póki co uwadze, w związku z czym brak jest dobrych analiz dotyczących tej informacyjnej rewolucji. Tym bardziej trudno o syntezę, takowa musiała by powstać w oparciu o całkiem nowe modele i przebudowę wielu funkcjonujących do tej pory pojęć, posługiwanie się schematami myślowymi dotychczas obowiązującymi prowadzi zwykle tę myśl na manowce. Jednak pewne zjawiska przebijają się już teraz do świadomości i wycinkowo można mówić o pewnych tendencjach, tendencjach na tyle spektakularnych, że można już ostrożnie dopatrywać się w nich względnej trwałości a nie efemerycznej mody. Jedną z takich zauważalnych tendencji, jest skrócenie komunikatów. Nie wdając się w analizy przyczyn, ani nie oceniając tego zjawiska w żaden sposób, musimy go uznać jako fakt i wziąć pod uwagę jako czynnik wpływający na efektywność działania, zwłaszcza w sferze publicznej. Najlepszym przykładem nobilitacji krótkich komunikatów jest obecność ważnych autorytetów na Twitterze. Jeszcze nie tak dawno nikt rozsądny nie umieszczał by tam żadnej ważnej wiadomości, „tłitanie” było formą wypowiedzi dobrą dla fraszkopisarzy i dla nikogo poza nimi. Obecnie „nie bycie” i nie bywanie na twitterze jest owszem modne, ale tylko w kręgach niereformowalnych dziadków, którzy chyląc ku ziemi poradlone czoło, wzdragają się nad dodatkowym jego pochylaniem nad przenośnym telewizorkiem. Jak będzie w przyszłości czas pokaże, jednak w takim otoczeniu informacyjnym w jakim aktualnie żyjemy, przeciętny Polak odbiera ze słów Hymnu tylko pierwszą linijkę. Nawet jeżeli zna na pamięć jedną czy dwie zwrotki, to i tak jego świadomość jest „porażona” tylko słowami „Jeszcze Polska nie zginęła”, reszta nie przebija się przez szum informacji i „drgania” myśli usiłującej coś z tego szumu wyłowić. Te fatalne pierwsze słowa Mazurka przyczyniają się do karygodnego zawężenia horyzontów, do niewychodzenia poza narzucony sobie, może poza narzucony nam, schemat postępowania. Obrona trwania, w domyśle zagrożonego, jest przecież najważniejsza. Taka postawa jednostek przekłada się dalej na tzw. narodowy charakter i ogranicza w sposób nieuchronny możliwości rozwoju Narodu. Czy naród, które swoje cele ogranicza do przetrwania, godzien jest nazywać siebie narodem? Czy hymn powinien promować taki minimalistyczny i krótkowzroczny cel w obecnych „bonusowych” jednak czasach?

Hymnem wolnego narodu powinna być raczej „pieśń odwieczna”, niepozbawiona pewnej dawki patosu, ale jednocześnie „sprawdzona w działaniu”. Pieśń zupełnie za to pozbawiona odniesień do incydentalnych wydarzeń historii, która się jeszcze nie skończyła i której interpretacja nie ugruntowała się jeszcze w narodowym etosie. Tymczasem Mazurek jest utworem wręcz publicystycznym, i to o dosyć świeżym pochodzeniu. Pomijając nawet treść tej publicystyki, samo jej występowanie dyskwalifikuje go jak hymn narodu myślącego o swojej przyszłości w oparciu o tysiącletnią historię. Wolny naród, świadomy swojej wartości i godnie odnoszący się do swojej własnej misji, nie powinien uciekać się w hymnie do niepoważnych „przechwałek” w stylu „a kuku, jednak żyję”, czy szukać własnego „uwiarygodnienia” w autorytecie, może i ważnych, ale jednak „sezonowych”, polityków czy wodzów. Opierać swój byt o autorytet ludzi, których nieskazitelność nie jest do dziś powszechnie uznawana i która nie została zweryfikowana za pomocą wielowiekowej refleksji. Tymczasem hymn głosi trwanie Polski jako państwa, jakby to nie było oczywiste dla dużego narodu o tysiącletniej historii, i uzasadnia to mniej więcej tekstem w stylu „jeszcze Polska nie zginęła bo Obama/Kaczyński/Tusk/Jaruzelski/Koziej/… (aktualnie niepotrzebne, skreślić)”[1].

Czy Naród Polski ma w swoim dorobku taką pieśń odwieczną, która byłaby godna miana Hymnu Narodu? Byliśmy i jesteśmy nadal poddawani obróbce tzw. autorytetów i trudno jest nam podnieść głowę i popatrzeć szerzej. „Autorytety” mówią nam od lat: ucz się papugo narodów, zobacz jakie błyszczące piórka mają inne ptaki i jak pięknie śpiewają! Jeżeli jesteś „szarym człowiekiem”, to zobacz, że gdzie indziej są wyższe zarobki, gdzie indziej ludzie są fajni, zawsze uśmiechnięci i zadowoleni, może nawet nie chorują i nie umierają, przynajmniej wbrew swojej woli. Jeżeli to cię nie interesuje, to zobacz jaki fajny happening dla ciebie przygotowałem: oto wszyscy ci wielcy artyści są goli a nie jest im zimno! Zobacz w końcu jakim jestem wielkim autorytetem, kto mi dorówna? Otóż takie to autorytety powiedzą nam jasno: pieśń w dorobku Polaków?! Przede wszystkim, jaki dorobek? Nie ma żadnego dorobku, to nie może być i żadnej pieśni! Śpiewaj dalej jak ci grają, wyżej () nie podskakuj! Biedni Polacy patrzą więc na tych swoich autorytetów i nie jest im do śmiechu, wmawia się im przecież, że są jak głupiec Herod co śpiewać nie umiał.

Tymczasem trzeba tylko trochę podnieść głowę aby zaśpiewać. Jest Pieśń, jest nawet oficjalny Hymn Państwowy, który nigdy hymnem być nie przestał. Żadna legalna i posiadająca legitymację narodu władza, nie wyrzekła się Pieśni, to tylko obca siła sprawiła, że została w roli hymnu zapomniana, zapomniana nawet przez najwyższe organy Rzeczpospolitej. Zrobiono wiele dla pogłębienia tej narodowej amnezji, czemu trudno się dziwić, bo była i jest w tej pieśni wielka siła, siła ujawniająca się zawsze we wspólnym jej śpiewaniu. Pieśnią tą jest oczywiście Bogurodzica, o której niby wiadomo, że kiedyś tam, ktoś (może to byli nawet Polacy) śpiewał ją przed bitwą czy podczas koronacji królów, ale… I tu wkracza pamięć krótka i wypaczona obcą narracją, można powiedzieć, że daje o sobie znać tej pamięci „mazurzenie”, zamglenie perspektywy przez skoczną, uwodzicielską nutą frywolnego tańca, tańczonego mimowolnie pod zniewalającym wodzirejstwem chochoła. Wyrwani z tego tańca niechybnie krzykniemy, „że to skandal”. Jak można przerwać taki upojny taniec? Co powiedzą inne, bardziej nowoczesne i „przodujące” narody?! Jeżeli nawet tym narodom nie powiemy (trzeba mieć swój wstyd!), że nasz Hymn ma katolickie pochodzenie, to z pewnością obrazi on delikatne uczucia naszych własnych niewierzących.

Jesteśmy narodem z tysiącletnią historią, nie musimy się zajmować nieustannie klangorem wszystkich sąsiedzkich wróbli. Jednak szacunek dla naszych współobywateli wymaga wytłumaczenia niewierzącym, dlaczego będąc Polakami, mają śpiewać pieśń o niezrozumiałych dla nich słowach, niezrozumiałych nie tylko z powodu archaizmów językowych. Samo stwierdzenie, że był to i jest jedyny legalny hymn związany z wielkością a nie z upadkiem narodu, mógłby im nie wystarczyć. Nawet jeżeli grupa przeciwników ostatecznie okazała by się nie być zbyt liczna, to i tak warto zadać sobie trud perswazji, aby dobry zamiar nie spowodował dalszych podziałów w narodzie. Można być spokojnym o szczerze niewierzących, Bogurodzica ich nie obrazi, im uczucia religijne są obojętne, inaczej nie są niewierzący! Tych jednak nie ma zbyt wielu, bo „uniwersalny systemu wartości” nie istnieje, są tylko systemy oparte o jakąś religię. Ci którym Pieśń mogłaby się nie spodobać ze względu jej religijny charakter, powinni zatem jasno powiedzieć jaka religia by im odpowiadała. Może Islam, Judaizm? A może politeizm zamknięty na wszelki wypadek w worku z polityczną poprawnością? Niech pamiętają też owi „niewierzący”, że większość nie jest jednak przeciwna religii katolickiej. Zresztą mądrzejsi z tych jak najbardziej żarliwych ateistów, zadają sobie pomału sprawę, że nadchodzi taki czas, gdy oni sami, w obronie swoich własnych swobód, będą musieli powołać się na to że żyją w państwie chrześcijańskim. Może niektórym, tym bardziej zapatrzonym w „obcą przemoc”, potrzeba by dla uspokojenia emocji, przytoczyć cytat z banknotu dolarowego, z hymnu brytyjskiego, czy węgierskiego. Ostatecznie, gdy jasno i uczciwie postawi się ten dylemat, bez przesłaniania go golizną umysłowych „performansów”, to odpowiedzi dostarczy czysta logika, wsparta tylko nauką wyciągniętą z historii, uzupełniona obserwacją tego co się dzieje obecnie na scenie rozwoju ludzkiej cywilizacji. Gdy się poważnie podejdzie do interesu narodu i nie jest się tego interesu przeciwnikiem, to okaże się, że alternatywy nie ma! Z punktu widzenia dziejów Narodu, pewnym jest, że gdyby nie nasi katoliccy przodkowie, to już teraz żadnego hymnu byśmy nie śpiewali, przynajmniej po polsku.

Zmiana hymnu byłaby z pewnością doniosłym wydarzeniem w życiu Narodu, istotnie pomagającym nam w wybiciu się już nie tylko na niepodległość, ale i na dawną wielkość. Jak uczy nas historia Polski, ta wielkość niekoniecznie musi się wyrażać w kilotonach, czy nawet w pełnej kiesie. Bogurodzica jest w pewnym sensie „odwrotnością” Mazurka, jest wolna od wszystkich jego ułomności. Ten to fakt ma nieocenione znaczenie dla narodowego etosu i skutki zmiany hymnu stałyby się prędko odczuwalne nawet w codziennym życiu. Najważniejszy jest jednak zawarty w Pieśni potencjał jednoczący Naród oraz związana z nią pamięć. Pamięć dostarczająca Narodowi pożytecznej dumy, inspirującej go do stawiania sobie ambitnych celów i pielęgnowania wrażliwości pozwalającej na dostrzeganie ciągle zagrażającej nam mentalności czasów saskich, mentalności prowadzącej nieuchronnie do zła i upadku. Przywrócenie dawnego Hymnu przyczyniłoby się do wykasowania z narodowego charakteru tej saskiej skazy, a także pomogło w uleczeniu ciągle dotkliwych rozbiorowych ran i blizn. Istnienie w duszy narodu obydwu tych skaz, wyraża się z jednej strony w skłonności do bezrefleksyjnego „grillowania”, a z drugiej do antyszambrowania, „miętoszenia czapki”, nawet przed byle jakim, ale obcym „autorytetem”. Naród Polski zdołał, dzięki Bogu, posklejać terytorium i społeczeństwo rozszarpane przez zaborców, nie udało się natomiast do tej pory posklejać czasu rozerwanego przez zabory i okupacje. Może dlatego, kolejnym politycznym elitom brakuje wyobraźni i rozmachu – nie szukają inspiracji w czasie przekraczającym „trumny Piłsudskiego i Dmowskiego”, okopali się koryfeusze narodowej narracji na tej linii i boją się wystawiać z tych okopów swoich, jakże cennych głów. Tutaj rola „napoleońskiego” Mazurka również nie jest inspirująca, kotwiczy on dodatkowo historyczne myślenie. Bogurodzica przyjęta jako Hymn Narodowy miała by szansę przyczynić się do powstania spoiwa zdolnego do posklejania rozerwanego czasu, póki co brakujące kawałki dzierżą w swoich rękach zaborcy oraz ich przekupieni lub ogłupieni współpracownicy.

Czy jest szansa na zbudowanie społecznego poparcia dla idei zmiany hymnu? Na razie wydaje się to niezmiernie trudne, bo „czasy są trudne”. Jak zwykle. Chyba jednak lepszego czasu nie będzie, jeżeli nie zrobi się tego teraz, to i tak hymn zostanie zmieniony. Tylko że wówczas, zamiast Mazurka Dąbrowskiego, będzie to jakiś fragment „Wesela Figara” albo odwrotnie, „Pierścienia Nibelunga”.

Szukając sprzymierzeńców „dobrej zmiany” wypadałoby zacząć od polityków. Obserwacja sceny politycznej nie napawa jednak optymizmem. Władzę mamy, jak wiadomo, z wyborów, a rytuał wyborczy odgrywany jest co kilka lat. Ledwo, dajmy na to, poseł, przyzwyczai się nieco do mile łaskoczącego zwrotu „Panie Pośle”, już wpada w traumę powodowaną przez złowrogi cień kalendarza wyborczego. Trudno się zatem dziwić, że władza „nie ma głowy” do przedsięwzięć przekraczających wielokrotnie jej czas skwantyfikowany terminami wyborczymi. Może gdyby kadencje trwały 40 lat i po pewnym czasie spora część wybrańców narodu służyła by mu z OIOM’ów lub domów spokojnej starości, to wtedy… Gdy czas jest wypełniony głównie liczeniem spadających kropelek, wtedy przychodzi refleksja co się naprawdę liczy, tak w życiu pojedynczego człowieka jak i w życiu narodu, wtedy można by liczyć na przenikliwość władzy. Póki co jest to raczej senne marzenie. Politycy mają zawsze dużo do stracenia i nie zaryzykują działania w obronie czegokolwiek, co jest radykalnie nowe chociaż stare, co niesie choćby cień ryzyka dla ich bieżących zamierzeń, albo nawet tylko marzeń o wielkiej karierze.

Naprawdę wielkie dzieła dokonywane są przez tych którym się chce chcieć, a którzy nie szukają przy okazji kawałka sukna dla siebie. Na szczęście można być prawie pewnym, że takich ludzi jest w Polsce nadal bardzo dużo, problemem jest jednak to, że ten olbrzym śpi. Gdy się jednak zbudzi to „klękajcie narody”. Póki co słychać jego chrapanie, czasami można dostrzec jak groźnie marszczy brwi. Takiego małego zwiastuna drzemiących możliwości można dostrzec chociażby w zorganizowanej działalności grup kibiców. Gdyby nie ich twarda postawa, ale też i sprawność organizacyjna, to kto wie czy do tej pory nie zjedlibyśmy już swojego orła. Póki co, nikt ważny jakoś nie podziękował kibicom za patriotyczną postawę w najczarniejszych latach polskości w wolnej Polsce. Nie przeprosił za przezwiska i błoto którym byli obrzucani. A powinien! Powinien nie tylko głęboko się pokłonić publiczności przed jakimś ważnym meczem, np. na stadionie Legii, ale również z pokorą pozwolić się wygwizdać, w imieniu zarówno władz, jak i basujących im „elit”, ukorzyć się za niezliczone faule wobec kibiców, faule których do tej pory nikt nawet nie odgwizdał.

Zwróćmy uwagę, że patriotyczna postawa kibiców, prezentowana wbrew rzucanych na ich głowę inwektywom, była całkowicie bezinteresowna, wręcz naznaczona rysem bohaterstwa. Bohaterstwa, bo kibic jest kreowany w mediach na czarnego luda, a w kontaktach z władzą jest niemal wyjęty spod prawa. Gdyby jakakolwiek inna grupa została potraktowana tak brutalnie, słusznie czy nie, jak bywają traktowani kibice, natychmiast zawodowi obrońcy uciśnionych zagraliby wielkie larum. Nad kibicem nikt się nie lituje, nikt nie mówi o „mowie nienawiści” gdy się go publicznie obrzuca inwektywami. Taka „znieczulica” elit może wynikać z tego, że niektóre działania grup kibiców mogą być zadrą w sumieniu rozmaitych korporacji, które domagają się pieniędzy, pieniędzy, pieniędzy i społecznego uznania, niewiele dając w zamian, a już zupełnie nic z tego co udało się zgromadzić jako osobisty majątek. Czy można sobie wyobrazić aby ktoś (litościwie pomińmy nazwy formalnych i nieformalnych korporacji) oddał bezinteresownie sporą część swoich oszczędności na cel publiczny, na przykład na coś takiego jak patriotyczna oprawa stadionowa? Kibic jest zatem „negatywem” typowego beneficjenta społecznych „układów”. Kibic nie oczekiwał i nie oczekuje, że będą ludzie do niego mówić „panie pośle”, nie oczekuje, że wybuduje mu się kawałek drogi, załatwi jego córce pracę w urzędzie gminnym, itd. Owszem, zdarzają się kibicowskie ustawki, ale czy można je porównać z ustawkami sejmowymi!? Jest to zatem jedna z niewielu grup społecznych, która przynajmniej w „sportowym” aspekcie swojej aktywności, nie pyta co Polska może zrobić dla mnieale raczej pyta co ja mogę zrobić dla Polski. I za to należy się kibicom szacunek państwa, pomagać im specjalnie nie potrzeba, wystarczy nie przeszkadzać.

Na razie ten szacunek, niejako zastępczo, okazuje kibicom tylko Kościół, co potwierdza jego fundamentalne znaczenie dla polskiej państwowości. W trudnych czasach niejednokrotnie Kościół pełnił rolę zastępczą wobec nieistniejącego lub niedomagającego państwa, a zawsze przechowywał duchowe regalia, bez których odrodzenie zniszczonego państwa nie byłoby możliwe. Przechowywał je tak skutecznie, że nawet źli ludzie, nawet źli ludzie wewnątrz samego Kościoła, nawet Niemcy nie zdołali ich wykraść i przetopić na błyskotki.

Pewnie znajdą się tacy obrońcy Mazurka, którzy powiedzą, że Bogurodzica nie nadaje się do zaśpiewania na stadionie, będą wmawiać kibicom i wszystkim Polakom, że jej melodia jest zbyt trudna, że za Jagiellonów Polacy byli bardziej muzykalni. Będą tłumaczyć, że Mazurek musi pozostać Hymnem bo na to „zasłużył”, jakby podobna w charakterze piosenka „Siekiera, motyka..”, nie była równie ważnym dokumentem walki narodu o przetrwanie, na dodatek „dokumentem” pozbawionym kontrowersji i łatwo wpadającym w ucho. Pewnym jest, że wydarcie Mazurka z korzeniami z narodowej niwy nie może być łatwe. Należy się jednak zastanowić, co i na czyją cześć śpiewamy, bo hymn to pieśń pochwalna.

Ceterum censeo Carthaginem delendam esse


[1] Przepraszam wszystkich, których nazwiska zostały użyte, od Obamy aż do wielokropka. Nie chodzi tu o jakąkolwiek ocenę wymienionych osób, ale raczej o „figurę retoryczną”, która jakoś nie chciała się obejść bez powszechnie znanych nazwisk.

nickto
O mnie nickto

Jestem pszczelarzem (coraz bardziej).

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka